Zimową porą przez gorącą Italię

Za oknem zimno i wietrznie — tak, że do wyściubienia nosa za okno trzeba mnie batem gonić. Taki też zapowiadał się czwartkowy wieczór, aż tu nagle plany pokrzyżował Wojtek Bońkowski. W Klubie Wino podążając za jego komentarzem do degustacji przemierzyliśmy słoneczną Italię, w sam raz dla zabicia zimowego niedoboru słońca. Degustacja nie była, rzecz jasna, wyczerpująca. Była natomiast niewątpliwie przekrojowa.

Przebiliśmy się rzutem na kieliszek przez wyprażoną słońcem Toskanię, Veneto, Apulię, Sycylię, na sam koniec wracając do Piemontu, ku ogromnej uciesze Kai (TŻ Krzyśka), o czym za chwilę.

W Toskanii odwiedziliśmy okolice San Gimignano, degustując Casa alle Vache Vernaccia di San Gimignano DOCG „I Macchioni” 2011. Trochę kwasu (nie zgadzając się tutaj z Wojtkiem: nie powiedziałbym, że było go dużo), bardzo ładny owoc o nieco tłustej fakturze, nieco kwiatowości i nut mineralnych. Sporo ciała, a całość bardzo orzeźwiająca (bardzo dobra jest również prostsza Vernaccia od Casa alle Vache, mniej finezyjna, za to w moim odczuciu świeższa i bardziej zdecydowana). Podążając krokami tego samego producenta, spróbowaliśmy Casa alle Vache Chianti Colli Senesi 2011. Pełne słodkiego owocu z łodygowymi nutami — mnie kojarzyło się z aronią i czerwoną porzeczką. Bardzo miękkie, z niezbyt natarczywym kwasem i łagodnymi taninami. Casa alle Vache, od niedawna dostępne w Polsce w Klubie Wino — z własnego importu — zrobiło bardzo udany wstęp do włoskiej wycieczki.

Z Toskanii przenieśliśmy się do Veneto, gdzie uroki Valpolicelli pokazała Zenato Valpolicella Superiore 2010. Lekko dymna z nutami chlebowej skórki, mocno skoncentrowana i pełna ciemnych, słodkich owoców. Dla mnie osobiście nieco męcząca — wszystkiego, co w niej jest, jest w niej dużo. Słodki finisz przywodzi na myśl ripasso, ale tutaj nie odebrałem tego jako zalety.

Trend narastającej owocowej słodyczy kontynuowało Sampietrana Primitivo Salento „Tacco Barocco” 2011 — w przeciwieństwie do wielu primitivo z tego rejonu, mało powidłowe, z wyraźnie naznaczoną kwasowością. W nosie i ustach bardziej niż śliwki, to czekolada, orzechy, karmel i rodzynki przykryte warstwą dymu. Bardzo smaczne i przywracające wiarę w gęste, skoncentrowane primitivo, które jednocześnie nie jest dżemem z babcinej szafki.

Powiew świeżości i elegancji przyniosło sycylijskie d’Alessandro Nero d’Avola/Syrah 2008, które już wcześniej degustowaliśmy. Swoje zdanie na temat tego wina podtrzymuję — choć dziś urzekały mnie w nim nuty inne niż ostatnio: czekoladowe, figowe, wręcz ciasteczkowe. Winnica d’Alessandro, podobnie jak Casa Alle Vache, dostępna w Klubie Wino z własnego importu.

Powrót do Piemontu okazał się powrotem na deser. Zamiast nebbiolo, którego się można było spodziewać, do kieliszków trafiło Saracco Moscato d’Asti 2011, również wczesniej opisywane. Kaja, jako miłośniczka win słodkich, była wniebowzięta. My również, bo Saracco należy — tym razem z pełną zgodnością w ekipie — do naszych ulubionych win. Co ciekawe, wśród innych degustujących bardzo mocno padały zarzuty, że jest… zbyt słodkie.

Słoneczna Italia w kieliszku jest zawsze dobrym rozwiązaniem na zimową chandrę. Była i tym razem, opatrzona ciekawym komentarzem Wojtka, dla którego — jakby nie patrzeć — Włochy są na swój sposób konikiem. Degustacja jednocześnie pokazała fragment nowej oferty importowej dostępnej w Klubie Wino, z której to zarówno Casa Alle Vache jak i d’Alessandro zdecydowanie warto się przyjrzeć bliżej.

Degustowaliśmy na płatnej degustacji komentowanej w Klubie Wino w Łodzi. Druga, podstawowa Vernaccia — zakup własny autora.