Do lekkiego kina trochę mozelskiej powagi

Usiedliśmy dzisiaj do lekkiego kina kulinarno-winnego, zaczynając (głównie z ciekawości) od No Ordinary Trifle, do którego to filmu trafiliśmy po nitce do kłębka od postaci Gordona Ramsaya. Jak się okazało, rola Gordona w filmie ograniczyła się do lokowania produktu — wybąkał parę słów i tyle go widzieli, ale film i tak obejrzeliśmy. Ofiarą bycia naszym drugim z kolei filmem na dziś padło Sideways, o którym na razie nic nie mówię, bo dopiero zaczynamy.

Jako niezamierzony kontrast do lekkich filmów, otworzyliśmy dziś nieco poważniejszą butelkę. Mozelski riesling chodził po nas od pewnego czasu, a ostatnio mocniej, po degustacji Lidla, gdzie riesling pozostawił w nas spory niedosyt. Pod ostrzał poszedł Markus Molitor Zeltinger Himmelreich Riesling Kabinett 2011. Wino o tyle specyficzne, że w każdym aspekcie występujące z rezerwą. Umiarkowana kwasowość, umiarkowana owocowość, umiarkowana ilość nut naftowych. Wszystko stonowane i na swoim miejscu, ale bez krzyków i drapania pazurem. Aromaty kwiatowo-miodowe, z wyraźnym mineralnym akcentem i odrobiną jakby nut tostowych przykuwają nos do kieliszka. W smaku przyjemna, nieprzesadzona kwasowość dobrze równoważąca wyraźną słodycz. Dużo owoców — brzoskwini, ananasa — i nut kamiennych. Długie i ciekawe.

Trudno mi przyszpilić, czego mi w tym winie brakuje — Van Volxem Riesling 2011, choć trochę inny w stylu, zrobił na mnie bardziej piorunujące wrażenie. Molitor wydaje się bardziej skryty i stonowany. Ale jest bezdyskusyjnie bardzo smaczny. Na pewno lepszy od No Ordinary Trifle. Ciekawe, jak wypadnie w konfrontacji z Sideways 😉

Pochodzenie wina: zakup własny autora (Klub Wino)