Winne Wtorki — wspomnienie o Montalcino

Winne Wtorki u nas ostatnio posuchą stoją — mało notek, a co gorsza, mało faktycznie zdegustowanych win. Gdybym mógł usprawiedliwiać jedynie brak notek, na pewno bym to zrobił, ale usprawiedliwiać brak degustacji już trudniej.

Tematem dzisiejszych Winnych Wtorków były wina z Montalcino. Preferowalnie Brunello, ale i Rosso mogło zagościć w kieliszkach. W moim wykonaniu pusto. Głównie z powodu winnej dziury budżetowej głębszej niż stosowne kieliszki do Brunello, a wszak Montalcino nie przystoi szukać po taniości.

Notka więc nieco alternatywna, ot, moje malutkie, parozdaniowe wspomnienia. O Brunello właśnie. Bo Brunello zajmuje w mojej winnej przygodzie bardzo ważne miejsce, było dla mnie winem na swój sposób przełomowym.

Może to dziwnie zabrzmi, ale Brunello to było moje pierwsze włoskie wino. No, prawie — faktycznie pierwsza była butelka lekkiego Bardolino na tarasie, kupionego w Lidlu za dychę, czy dwie. Brunello było jednak zdecydowanie pierwszym „dużym” włoskim winem, z jakim miałem przyjemność się zaznajomić. Wcześniej nie miałem okazji spróbować nawet Chianti do obiadu. Jednocześnie okazja, kiedy miałem tą szansę, również była dla mnie wyjątkowa.

Brunello kupiłem dla rodziców z okazji 25. rocznicy ślubu. Z tej też okazji spotkaliśmy się przy obiedzie i skosztowaliśmy bohatera wieczoru. Było to Brunello od Lisini, z rocznika 2004 — wtedy wybranego właściwie zupełnie przypadkiem, dziś jednego z moich ulubionych. Byłem wtedy jeszcze nieopierzonym winnym podlotkiem i z ogromnym zaciekawieniem rozlewałem Lisini do kieliszków. Byłem ciekawy i podekscytowany, w jak bardzo inny wymiar zostanę przeniesiony, wcześniej poruszając się głównie w segmencie win raczej codziennych.

Wymiar mnie zupełnie zaskoczył. Nie będę przywoływał wspomnień aromatów, czy smaków — wtedy nawet nie potrafiłem ich sensownie określić, ani dla siebie samego, ani tym bardziej celem opowiedzenia tego komuś. Pamiętam przede wszystkim i zarazem głównie to wspominam, że Brunello zrobiło na mnie przeogromne wrażenie. Wina z potężnym charakterem, które z każdym łykiem odkrywało przede mną coś nowego. Wina, do którego koniecznie chciałem wrócić. Te kilka łyków, ta niemal przypadkowo wybrana butelka… i Brunello teraz to, zdaje się, przyjaciel już na całe życie.

Każdemu życzę, by natrafił na wino, które wywrze na nim tak samo duże wrażenie, jak Lisini wywarło na mnie. To strasznie fajne uczucie mieć wspomnienia na temat butelek, które można na swojej winnej drodze potraktować jako pewne kamienie milowe i zawsze myśleć o nich z uśmiechem. Jako o winach, które coś zmieniły w życiu.

A Wy? Macie takie wina?

Znowu chciałem napisać parę zdań i znowu wyszło długo… 🙂

Inni winni wtorkowicze mieli więcej szczęścia ode mnie i Brunello trafiło do kieliszków, a nie było przywoływane jedynie ze wspomnień 🙂 Zapraszam do poczytania kolegów!