Winny tydzień po francusku, z Napoleonem w tle

Kolejny tydzień dobiega ku końcowi, a ja, otrząsnąwszy się po problematycznym Toro (brrr….) postanowiłem, w starym dobrym stylu po prostu kupić, a następnie spożyć wino. Tak się jakoś złożyło, że moim łupem padły dwie flaszki w rozsądnej cenie — alzacki riesling i syrah z Rodanu. Obie butelki przyzwoite, a dlaczego — o tym już za chwilę.

Butelka pochodząca ze wschodnich rubieży Francji to Dopff & Irion Riesling 2010. Ponoć stosunkowo popularna alzacka marka, niemniej jednak nie miałem z nią nigdy do czynienia. Riesling nie należy do moich ulubionych szczepów, ale nie oznacza to wcale, że celowo rieslingi pomijam — w takich sytuacjach zawsze staram się więcej dowiedzieć na temat szczepu i poznać jego naturę, typowe nuty zapachowe i charakter, po czym tak zdobytą teorię stosuję w praktyce. Tak też stało się tym razem, a wino postanowiłem spożyć razem z Matim, który jest z pewnością większym entuzjastą rieslingów. Miałem więc nadzieję, że jego entuzjazm udzieli się również mnie.

Muszę przyznać, że rzeczony riesling stanął na wysokości zadania. Choć charakteryzował się on wysoką kwasowością, jego picie — zwłaszcza do obiadu, w skład którego wchodził kotlet z kurczaka — było czynnością całkiem przyjemną. W nosie wyczuwalne były jabłka, zaś w smaku wino to odznaczało się wysoką mineralnością. Choć nie powaliło mnie ono na kolana, to muszę przyznać, że świat rieslingów staje mi się coraz mniej obcy, a zarazem coraz bardziej pociągający. Cena adekwatna do jakości — czterdzieści kilka złotych w Almie.

Druga butelka jest przedstawicielem szczepu o wiele mi bliższego — syrahy, czy też jak kto woli, shirazy, jestem w stanie pić w dowolnych ilościach, czy to z Europy, czy też z Nowego Świata. Wino, o którym mowa, to Cave de Tain L’Hermitage Des Collines Rhodaniennes Vin de Pays 2009. Vin de Pays (w swobodnym tłumaczeniu: wino krajowe) to w uproszczeniu termin, który służy do określania win nienależących do żadnej z apelacji. Czysto teoretycznie wina takie znajdują się więc szczebel niżej, niż wina apelacyjne, oznaczane skrótem AOC (od fr. Appellation d’Origine Contrôlée). W praktyce, wina VdP również bywają klasyfikowane przy użyciu odrębnych stref. Omawiana butelka należy do strefy Des Collines Rhodaniennes, znajdującej się (jak sama nazwa wskazuje) w Dolinie Rodanu.

Teoria teorią, a wino okazało się niezwykle przyzwoitym przedstawicielem swojego szczepu, jak i regionu pochodzenia. W przeciwieństwie do win należących do apelacji Côtes du Rhône AOC, które najczęściej są blendami takich szczepów, jak Grenache, Cinsault, Mourvèdre, Carignane i oczywiście Syrah, tutaj mamy do czynienia ze stuprocentowym Syrahem. Nos mocno jagodowy i lekko kwiatowy — niezbyt skomplikowany, ale intrygujący. W smaku wyraźnie wyczuwalne pieprz i papryka (dość często spotykane połączenie). Niska cena dała o sobie znać już po przełknięciu pierwszego łyku, albowiem wino to jest zbyt krótkie i niezbyt dobrze zrównoważone (za mało tanin w porównaniu do kwasowości). Nie zmienia to jednak faktu, że piło się je przyjemnie. Mojej Mamie przypadło ono do gustu zwłaszcza w połączeniu z napoleonkami domowej roboty (sic!). Ośmielony zachowaniem Mamy postanowiłem spróbować…i choć Ameryki nie odkryłem, to jednak żadnych zgrzytów nie było. Łyk wytrawnego wina po spożyciu pysznej, ale i słodkiej napoleonki okazał się nie najgorszym pomysłem. Reasumując — naprawdę dobre wino zwłaszcza w tej cenie — mowa bowiem o okolicach 25 zł. Zdecydowanie polecam. Oba wina kupiłem w Almie, tak więc powinny one być powszechnie dostępne.

Ufff, udało się, zdążyłem przed północą :). W najbliższym czasie będzie się działo — czeka nas degustacja w Klubie Wina i kolejne — niezwykle smaczne — Winne Wtorki, a kto wie, co w międzyczasie wpadnie nam przy okazji do naszych piwniczek ;). Stay tuned!