47…48….49………..basta. Chilean Wine Tour.

Dzięki uprzejmości Winicjatywy, na której to łamach zorganizowany został konkurs pozwalający wygrać zaproszenie na degustację win chilijskich Chilean Wine Tour w warszawskim hotelu Hyatt, mieliśmy niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu. W skrócie: Winne Przygody zwiedzają świat. Warszawę, znaczy się.

Była to dla nas przygoda tak winna jak i towarzyska. Rozpoczęta podróżą, której uroku odmówić nie można — wszak to PKP, jak i również bogatym i przystającym do rangi wydarzenia wykwintnym kotletem z wołowiny z dodatkiem delikatnych sosów i wybornych warzyw oraz świeżym pieczywem w prestiżowej restauracji (potocznie zwanym hamburgerem w tarasach).

Na sali zaprezentowało się 27 winnic, demonstrując sto z okładem różnych win we wszystkich możliwych kolorach, od niemal przezroczystych jasnosłomkowych, przez ciemnozłociste [Late Harvesty!!! — przyp. KRK], różowe, na głębokich czerwieniach kończąc. Część winnic reprezentowana była wraz ze swoimi polskimi importerami, część natomiast takich dopiero poszukuje.

Przez większość czasu kilometry wzdłuż i wokół stolików przemierzaliśmy z Mariuszem Boguszewskim, w tak zwanych międzyczasach skupiając się na pogawędkach ze spotkanymi znajomymi i wymianą wniosków. Nie zabrakło też rozmów z samymi winiarzami, co było dla nas pewnym novum, pozwalającym spojrzeć na wino od nieco innej strony — fajnie się słucha, co o konkretnych butelkach mają do powiedzenia ludzie bezpośrednio zaangażowani w ich powstanie. Jak reagują na komentarze, jak odpowiadają na pytania, jak przybliżają swoje pomysły na wino zaklęte w kieliszkach.

Spróbowaliśmy w sumie 49 win, w tym mniej więcej po równi białych i czerwonych, z kilkoma wyjątkami w postaci win Rosé oraz słodkich win Late Harvest. Dominowały popularne szczepy takie jak Chardonnay, Gewurztraminer, Sauvignon Blanc, Pinot Noir, Cabernet Sauvignon, Syrah czy Carmenere — ale można było spotkać, zarówno solo jak i w kupażach, również i ciut rzadziej kojarzone z Chile ekspresje Petit Verdot, Viognier, czy Petit Syrah. Pewnie spróbowalibyśmy więcej, ale jako mało zaprawieni w bojach weterani paneli degustacyjnych, pod koniec mogliśmy się już rozwodzić o miękkich taninach nawet w porzeczkowym Tymbarku. Lepiej więc było po prostu powiedzieć pas.

Gros prezentowanych win to pozycje z segmentu 40-60zł (już teraz obecne na półkach, lub o przewidywanej cenie). Sporo było butelek tańszych, można było też spotkać droższe i dużo droższe. Jeżeli chodzi o jakość win, rozrzut jak — nie przymierzając — z rosyjskiej katiuszy. Niestety, nasze szanowne cztery litery z podobnym rozrzutem nie wzbiły się ku gwiazdom za sprawą winnego olśnienia. Mówiąc krótko i kolokwialnie, dupy nie urwało. Kilka pozycji było, naszym zdaniem, świetnych. Dużo — bardzo przyzwoitych. Można było natomiast zaobserwować pewne trendy i cechy charakterystyczne. Poważną merytoryczną analizę tego, co dzieje się z chilijskimi winami, pozostawię tym, którzy mają szersze porównanie i kilka tysięcy litrów więcej doświadczenia od nas. Tutaj natomiast kilka luźnych impresji:

  1. Wina czerwone w ogromnej części prezentowały nuty lakierowo-acetonowe, które trudno nam było uznać za przyjemne.
  2. Z wyjątkiem niektórych bardzo ładnie ułożonych win, lub wręcz przeciwnie — kwaśnych jak wiśnia zerwana przez niecierpliwe dziecko kilka świtań za wcześnie — cukier był wszędobylski. Wina były po prostu słodkie. Tak zwyczajnie i bez finezji — nie w wyniku przejrzałych, ugotowanych owoców, czy potężnej ekstrakcji. Po prostu były.
  3. W interpretacjach białych szczepów większość winnic nie używała beczki, lub używała jej skąpo. Dość silnie kwasowe i często mocno mineralne Chardonnay bardzo nam pasowały i nie kojarzyły się z dębową oleistością. Dużo Sauvignon Blanc wspominamy niezwykle miło, zwłaszcza w relacji do ceny.
  4. Słodkie Late Harvesty to hit or miss — gdzieś dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele [jak się nie lubi słodkich, to się tak gada — relacja cena/jakość większości była nader przyzwoita — przyp. KRK] [się lubi słodkie, tylko zrównoważone, a nie słodkie-słodkie — przyp. MP]
  5. Gros win białych serwowana była w — na nasze gusta — zbyt niskich temperaturach.
  6. Nie znamy Chile. Bardzo wiele win zaskoczyło nas względem tego, co dotychczas degustowaliśmy z własnych zakupów. Zazwyczaj bardzo pozytywnie.

Napisawszy to wszystko, z sensem, bądź nie, na usta… pióro… klawiaturę? ciśnie się najważniejsze, czyli wina, które zapamiętaliśmy szczególnie i pozostawiły po sobie impresje na tyle silne, żeby tu o nich napisać (M — typy Matiego, K — Krzyśka; warto wspomnieć, że degustowaliśmy solidarnie wszystkie wina wspólnie):

  • Estampa La Cruz Carmenere/Syrah/Cabernet Sauvignon 2008 (M)
  • Estampa Estate Malbec/Petit Syrah 2010 (M, K)
  • Estampa Reserve Syrah/Viognier 2009 (K)
  • Estampa Estate Viognier/Chardonnay 2011 (K)
  • Aresti Reserva Limited Release Late Harvest Gewurztraminer 2010 (M, K!)
  • O. Fournier Alfa Centauri Sauvignon Blanc 2008 (M)

Warto wspomnieć także o momentami niezbyt skomplikowanych, ale bardzo przyjemnych winach z Amayny (choćby ananasowy Chardonnay), które pokazywały chłodniejsze klimaty Chile; winnicy El Principal (oferta skromna, ale urzekająca — oby szybko znalazł się importer [dla mnie za słodkie – przyp. MP], a także o winnicy Perez Cruz (przyjemny flirt Malbeca z Petit Verdot).

Jest tutaj miejsce na mały disklajmer: naprawdę wielu winnic nie odwiedziliśmy, więc to tylko przekrój przez to, co przelało się przez nasze gardła.

Fajnie było się tam pojawić, abstrahując nawet od samych win. Na podsumowanie: Chile is good for you! 🙂