Winne Wtorki #12 — Noir. Pinot Noir.

Informację o tym, że kolejne Winne Wtorki mają stać pod znakiem Pinot Noir z Nowego Świata przyjąłem z uśmiechem. Dla mnie Pinot jest jakimś z lekka pechowym szczepem. Z jednej strony strasznie chciałbym go dobrze poznać, zrozumieć, zachwycić się — z drugiej za każdym razem, ilekroć próbuję tych win, trafiam niemal jak z deszczu pod rynnę. Do tego stopnia, że się już niemal pogodziłem z tym, że dobrej czerwonej Burgundii w swoim budżecie się nie napiję… a do nowego świata po prostu mam pecha i trafiam na butelki, które (dla mnie przynajmniej) w swojej klasie cenowej oferują zbyt mało. Z tego też powodu od Pinotów miałem dłuższą przerwę i wytyczne na dzisiejsze Winne Wtorki posłużyły mi za katalizator, by do tego szczepu wrócić.

Ze względu na obostrzenie pochodzenia do Nowego Świata, pomysłów na różne Pinoty miałem w czapce sporo. Ogromną ochotę miałem na wino z Leyda Valley w Chile, niestety — akurat nie było. Tym samym na stół trafiła butelka z Nowej Zelandii, a dokładnie Kim Crawford Pinot Noir 2008Marlborough.

Kolor przepiękny, jasnoceglany, delikatny. Nos natomiast mnie kompletnie zaskoczył. Pierwsze, co poczułem, jeszcze zanim zauważyłem czerwoną porzeczkę, były… ciasteczka sezamkowe. Zaraz po nich właśnie owa porzeczka i nieco innych czerwonych owoców, z dość wyczuwalną kwasowością i — niestety — dość wyczuwalnym alkoholem. Alkohol przeszkadzał mi zarówno w nosie jak i na podniebieniu, gdzie obok niego na szczęście grała cała masa innych bardzo przyjemnych nut. Mimo, że 2008 to nie jest już wybitnie młode wino, w smaku było wyjątkowo świeże. Miałem wręcz momentami wrażenie, że delikatnie musuje na języku, jak kompletny młodziak. Czerwonych owoców było dużo, ale dość szybko uciekały. Kwasowość akuratna, bardzo przyjemna. Niestety, ten alkohol… godzina w kieliszku i w butelce Kimowi Crawfordowi bardzo pomogła. Wino złagodniało, stało się bardziej układne i bardziej przyjemne. Znalazłem w nosie kolejne zapachy, które bardzo mnie zdziwiły, a kojarzyły mi się dość mocno z ciemnym piwem, z wyraźnie wyczuwalną nutą słodową. Alkohol też drażnił już jakby mniej.

Generalnie Pinot bardzo przyjemny. Mniej pechowy, niż dotychczas. Ale z drugiej strony, nieco zbyt drogi — nie miałem wrażenia, żeby te odczucia, które mu towarzyszyły, były warte wydanych w Almie 60zł. Może po prostu nie jestem jeszcze gotowy, żeby zrozumieć ten szczep? Może źle szukam?