Winny bard… bard? Bardolino?

Do pokoju zajrzała mi dziś Mama, z ochotą na jakieś lekkie czerwone wino. Podrapałem się w głowę, schyliłem do swojej winnej skarbnicy, podrapałem w głowę ponownie. Wyjąłem zgromadzone tam butelki rzucając bacznym okiem na etykiety, szukając czegoś, co w moim odczuciu będzie pasowało do miana lekkie i będzie pasowało do pięknej, wiosennej słonecznej pogody i złocistego słońca wpadającego przez okna na drewnianą podłogę. Czegoś, co będzie grało z sączącym się w tle lekkim jazzem i nie będzie skłaniało do głębokich rozmyślań. Czegoś, co po prostu będzie przyjemne.

Moje oczy błądziły od Chianti do Brunello i z powrotem, mijając po drodze Bordeaux i Dolinę Rodanu, Merlota z Nowego Świata i kilka białych win, aż w końcu spoczęło zadowolone na jednej z butelek. Lekkie, o tak! Na dzisiaj, o tak! — pomyślałem dzierżąc w ręce Bardolino

Na stole stanęła nie tak już znowu młoda Cavalchina Bardolino 2009, wino skomponowane ze szczepów Corvina, Rondinella i Molinara z winnic w północnych Włoszech. Butelka, która za skromne 25zł przyjechała do mnie wraz z koleżankami z Wein Bastionu. Szybkie googlanie pokazało, że wino jest do kupienia w jednym z rodzimych sklepów za ponad 60zł — nazwy sklepu przez grzeczność nie wymienię, bo jeszcze nie mogę podnieść szczęki z wrażenia po zobaczeniu różnicy w cenie.

W kieliszku żywa iskrząca purpura, lub — dla kolegów i koleżanek po informatyczno-graficznym fachu, magenta, czy wręcz #ec008c. W nosie ani krzty stajenki, pełna dojrzała (ale wciąż silnie kwaśna) wiśnia z odrobiną pieprzu i innych czerwonych owoców. Mieszające się rześko-kwasowe aromaty z subtelną słodyczą. W ustach mocno kwaśne, bardzo owocowe. Okrągłe, pełne i długie, mimo swojej ogólnie pojętej lekkości. Po chwili złapania powietrza kwasowość złagodniała, czyniąc Cavalchinę jeszcze przyjemniejszą. Nutki pieprzu dawały o sobie znać — choć delikatnie, bynajmniej nie w taki sposób jak w dużo masywniejszych Côte-Rôtie.

Każdy kolejny kieliszek coraz bardziej przywoływał mi obraz domku na wsi, z fotelem bujanym na tarasie, w słoneczny złocisty wieczór.

Może to kwestia dnia dzisiejszego, a może faktycznie taka jest — ale dla mnie Cavalchina była przepyszna. Zwłaszcza za 25zł. Nawet za rzeczone 60zł nie miałbym poczucia pieniędzy wyrzuconych w błoto — choć zawsze milej wydaje się mniej, niż więcej.

88/100